Piękno, broń, śmierć i popkultura - rozmowa z dr. Tomaszem Kopcewiczem, wyróżnionym za pracę doktorską
Opublikowano 12.01.2023 09:31

Dr Tomasz Kopcewicz, asystent na Wydziale Architektury i Wzornictwa Politechniki Koszalińskiej, odebrał w grudniu Dyplom Doktorski uzyskany na Akademii Sztuk Pięknych w Gdańsku. Uroczystość miała miejsce podczas Święta Uczelni.

Artysta z wyróżnieniem obronił rozprawę doktorską, której tematem było przedstawienie broni we współczesnej kulturze masowej. Tytuł rozprawy: „Fatalne zauroczenie – fetysz wizerunków współczesnej broni strzeleckiej. Poszukiwanie źródeł mocy obrazów współczesnego panoplium”. Z dr. Tomaszem Kopcewiczem rozmawiamy o inspiracjach artystycznych i pracy nad samą rozprawą doktorską.


– Tytuł pańskiej rozprawy doktorskiej zaczyna się od słów „Fatalne zauroczenie – fetysz wizerunków współczesnej broni strzeleckiej”. Skąd pomysł na taki temat?
– To był impuls i długi proces zarazem. Pamiętam, że w dzieciństwie oglądałem wiele seriali, w których broń odgrywała dużą rolę. Natomiast droga do doktoratu wymagała czasu i znalezienia odpowiedniej formy, a także wewnętrznej odwagi, aby zastanowić się nad fascynacją, jaką budzi broń. Przyłapałem się na tym, że obcujemy z bronią głównie poprzez obrazy i przekaz kulturowy. Niewiele osób w Polsce ma bezpośredni dostęp do broni. To zupełnie inna sytuacja niż w Stanach Zjednoczonych czy Norwegii.

– Równocześnie mamy zabawki imitujące broń. Czy to jest dla nas obiekt zakazany, ale jednocześnie intrygujący?
– Zabawki to część kultury wojny, w której się wychowujemy i dorastamy. W jej obszarze mieści się utrwalanie i propagowanie tych obyczajów, choćby poprzez święta i orkiestry wojskowe, mundury, zabawki militarne czy kolekcjonowanie broni. Wydaje mi się, że kiedyś żyliśmy w świecie bardziej zmilitaryzowanym. Teraz rzadko widuję dzieci bawiące się bronią. Obecnie większość takich zabaw przeniosła się ze świata realnego do wirtualnego. Dzieci grają w gry, podczas których strzelają do innych. Mamy również olbrzymi rynek replik broni. Tutaj przesunęły się granice zabawy, zarówno dla dzieci, młodzieży jak i dorosłych.

– W swoich pracach próbuje Pan zdefiniować zjawisko gunpornu. Jak możemy je określić?
– To slangowe określenie obrazów filmowych, fotografii czy obiektów cyfrowych, charakteryzujących się często wysoką rozdzielczością. Mają wywołać u widza ekscytację bronią. Generalnie kultura popularna za pomocą współczesnej technologii filmowej i gier wideo, feteszyzuje i popularyzuje obrazy broni palnej i przemocy z jej udziałem.

– Dlaczego broń wydaje się nam tak atrakcyjna?
– Marzenie o posiadaniu broni jest czymś wyjątkowym, zwłaszcza w naszej kulturze, gdzie jest zarezerwowana dla wąskiej, elitarnej grupy osób: myśliwych, wojskowych, policjantów czy arystokracji. Posiadanie broni wiąże się z prestiżem i elitarnością, jest też synonimem władzy, którą dzierżymy nad innymi. Nawet w rękach dziecka jest narzędziem niebezpiecznym, bo łatwość jej użycia bez większego przeszkolenia jest bardzo prosta. Warto też zauważyć, że współczesna broń zmienia się. W USA, w obrocie cywilnym, mamy do czynienia z personalizacją zamawianej broni. Wykonywana jest często z tworzyw sztucznych, które mogą być w dowolnym kolorze. Co ciekawe, to zjawisko dotyczy w dużej mierze kobiet. Producenci broni wykorzystują prywatne kobiece konta na instagramie aby w ten sposób reklamować swoje produkty stosując erotyczny podtekst.

– Jest Pan zwolennikiem czy przeciwnikiem posiadania broni? Myślał Pan o tym podczas tworzenia doktoratu?
– Jest to dla mnie proces nierozstrzygnięty. Malując myślałem o swoich zabawach i fascynacji z dzieciństwa, kiedy razem z kolegami udawaliśmy, że strzelamy z patyków udających broń. To sentymentalna część mnie. Jako dorosły człowiek zdaję sobie sprawę z tego, że to śmiercionośne narzędzie. Ale nadal nie wiem, w jakiej strefie jestem. Żyjemy w takiej rzeczywistości i w takim świecie, że broń musi być. Nawet jeżeli leży w szafie i porasta kurzem, to dobrze, że tam jest. Na wszelki wypadek. Sytuacja w Ukrainie pokazała, że nie możemy mieć złudzeń co do natury człowieka. Jesteśmy istotami, które wojny i konflikty będą wywoływać niezależnie od poziomu cywilizacyjnego.

– Co chciał Pan pokazać w swoim doktoracie? Zjawisko, fascynację, czy po prostu obiekty, które istnieją?
– Najbardziej skupiłem się na aspektach wizualnych. Broń fascynuje mnie swoją formą. Wydaje mi się, że można nazwać ją piękną, choćby przez jej prostotę i funkcjonalność. Zaintrygowało mnie, w jaki sposób broń przyciąga naszą uwagę i jak na nas wpływa poprzez obrazy - filmy, fotografie, rysunki.

– Wspomina Pan, że musiał się zmierzyć z materią malarską. Jak Pan doszedł do ostatecznej formy obrazów?
– Z malarstwem jest trochę tak, że nigdy nie wiadomo, jaki będzie efekt końcowy. To płynny proces, pełen zmiennych i niewiadomych. Mimo całego bagażu doświadczeń malarskich, za każdym razem tworzymy coś nowego i musimy znaleźć własne reguły. Nie ma tu prób, trzeba po prostu zacząć to robić. Przygotowałem się do tego procesu od strony technicznej. Oglądałem obrazy w internecie, dokumentację, instrukcje. Studiowałem też kolorystykę i wykonywałem kolaże z różnych zdjęć. To znacznie skróciło drogę do ostatecznego efektu. Opierałem się na zdjęciach o różnej rozdzielczości. Te wyższej rozdzielczości ułatwiły mi malowanie. Natomiast nie pracowałem z samym przedmiotem, tylko jego zdjęciem, więc dokonywałem przełożenia z języka fotograficznego na malarski. Wspierałem się też programem graficznym.

– Zaintrygowała mnie kolorystyka prac: hiperrealistyczna, pastelowa. Dlaczego akurat taką Pan wybrał?
– W przypadku pracy z fotografią, którą przekładamy na obraz malarski, powstaje problem interpretacji koloru. Fotografia rządzi się innymi zasadami. W formule 1:1 byłyby to po prostu złe obrazy malarskie. To pierwszy powód. Drugim jest moja interpretacja emocjonalna, która pozwoliła mi ustosunkować się do malowanych modeli. Zależało mi też na tym, aby zaznaczyć powierzchnie, bo ona w istotny sposób przyciąga uwagę. To oczywiście ma związek z materiałem, z jakiego broń jest wykonana: metal, drewno czy stal oksydowana. Każdy z nich inaczej odbija światło, co jest istotne przy malowaniu.

– Czy studiował Pan zdjęcia jakichś konkretnych rodzajów broni? Jaki był klucz Pana poszukiwań?
– Na pierwszy ogień poszły te ikoniczne, znane z kina czy seriali. Takim przykładem jest Luger, którego używał Hans Kloss w serialu „Stawka większa niż życie”. Kolejnym był Walther PPK, pistolet Jamesa Bonda. Malowałem też strzelbę typu shotgun i Karabinek AK, czyli słynnego kałasznikowa. To, co mnie interesowało i jak chciałem żeby wyglądały te obrazy, to pokazanie najbardziej charakterystycznych elementów, które nawet w szczątkowej formie wizualnej pozwolą odbiorcy na rozszyfrowanie danego modelu. To była też ciekawa próba, na ile obrazy broni są opatrzone. Nie jesteśmy przecież jej znawcami, a każdy z nas jest w stanie rozpoznać te najbardziej charakterystyczne modele.

– Ile obrazów do doktoratu ostatecznie powstało?
– Olejnych obrazów stworzyłem około 30, do tego szkice akwarelą i kolaże. Łącznie to będzie około 40 prac.

– To dużo, biorąc pod uwagę, że technika olejna jest dość wymagająca.
– Tak, ten proces technologiczny jest żmudny i wymaga czasu. Wydawało mi się, że prac nie jest wiele, bo powstawały przez 3 lata. Sam proces malowania przebiegał różnie. Były takie obrazy, które niejako same się malowały. To było przyjemne. W przypadku innych to był mozolny proces. Czasem zdrapywałem czy niszczyłem płótno. Do niektórych obrazów wracałem kilkakrotnie.

– Jak jeszcze przygotowywał się pan do tej pracy?
– Rozmawiałem z żołnierzami zawodowymi. Pytałem, czy wygląd broni ma dla nich znaczenie. Dla nich najważniejsza była funkcjonalność i niezawodność. I tak jest też zaprojektowana współczesna broń. Trzymając ją w ręku, trzeba mieć poczucie mocy. Byłem też na strzelnicy, żeby sprawdzić jakie jest to odczucie. Sam ciężar broni w ręku i moment strzału. To specyficzne uczucie, kiedy trzyma się w dłoniach przedmiot o tak skumulowanej energii. Na początku wyzwala bardzo dużo adrenaliny. Później człowiek się już przyzwyczaja.

– Doktoratowi towarzyszyła wystawa „Guns" w Centrum Sztuki Współczesnej Łaźnia w Gdańsku. Czy rozmawiał Pan z widzami o ich odczuciach dotyczących obrazów?
– Tak, reakcje były różne. Choć nie spotkałem się z taką, co mnie też zdziwiło, że ktoś czuje się źle w otoczeniu tych prac. Dualizm odbioru był dla widzów niepokojący. Jedna osoba przyznała, że miała gęsią skórkę, oglądając kolaże. Usłyszałem też komentarze, że obrazy były atrakcyjne wizualnie, podobają się. Ale pewnie nikt nie zdecydowałby się powiesić ich w domu, nad kanapą. Cieszę się, że udało mi się tymi pracami wywołać dyskusję i dialog z widzami.

– Oprócz prac malarskich do doktoratu musiał Pan też stworzyć pracę pisemną. Co było dla Pana trudniejsze?
– Praca pisemna. Tu warsztat był bardzo istotny. Dzięki trzyletnim studiom doktoranckim, w których uczestniczyłem, lepiej się do tego przygotowałem. Przygotowanie pracy może być problematyczne, kiedy na co dzień nie pisze się tak długich tekstów.

– Co sprawiło, że zdecydował się Pan na doktorat?
– Miałem wrażenie, że doszedłem do takiego punktu, w którym potrzebuję nowej perspektywy. Praca malarza jest bardzo specyficzna. W pracowni człowiek zamyka się w bańce informacyjnej, kontakt z innymi jest zawężony. Na dłuższą metę to powoduje, że przestajemy się rozwijać. Dlatego studia doktoranckie były dla mnie fantastyczną możliwością odświeżenia kontaktów, wymiany doświadczeń i refleksji. Polecam tę formę nauki każdemu. To doskonałe narzędzie badawcze, bo niesamowicie otwiera na nowe i poszerza horyzonty. Któregoś razu kolega zapytał mnie, po co robię doktorat. Odpowiedziałem, że nie wiem. Nie byłem wtedy pracownikiem Politechniki Koszalińskiej. Kolega przekonywał mnie, żebym się nie przejmował, bo niedługo się dowiem. Okazało się, że w międzyczasie zostałem zatrudniony na naszej uczelni. Od dwóch lat pracuję ze studentami i jestem bardzo szczęśliwy.

– Czy studia doktoranckie pomogły Panu w codziennej pracy ze studentami?
– Pozwoliły mi na usystematyzowanie wiedzy. Dały też dostęp do różnych, ciekawych narzędzi. Dzięki temu podchodzę teraz do pracy bardziej metodycznie.

– Jakie ma Pan plany na przyszłość?
– Na pewno chcę pracować dalej na naszej uczelni. Bardzo dobrze oceniam współpracę z koleżankami i kolegami na wydziale. Z tyłu głowy mam nowe projekty malarskie. Mam kilka pomysłów, zobaczymy którym zajmę się jako pierwszym.

– Może Pan zdradzić, co to za pomysły?
Ten, który powoli się krystalizuje, dotyczy wody jako żywiołu. Bardzo interesuje mnie motyw kontroli i opresji. Woda wydaje się być wolna z natury i życiodajna. Mówimy przecież: wypływamy na szerokie wody. Jednocześnie regulujemy, magazynujemy jej zasoby. Staramy się okiełznać naturę. Człowiek stworzył sztuczny system, który przestaje być ekosystemem i wpada z tego powodu w kłopoty. Ten problem widać właśnie na przykładzie niedawnej sytuacji z Odrą.

rozmawiała Justyna Horków

fot. archiwum prywatne Tomasza Kopcewicza / Paweł Jóźwiak


DOSSIER

Dr Tomasz Kopcewicz jest absolwentem gdańskiej Akademii Sztuk Pięknych. Od 2020 roku pracuje w Katedrze Sztuk Plastycznych Wydziału Architektury i Wzornictwa Politechniki Koszalińskiej. Prowadzi zajęcia z projektowania spekulatywnego oraz warsztaty w pracowni artystycznej. Artysta związany z trójmiejską sceną artystyczną. Od 2002 r. rezydent Gdańskiej Kolonii Artystów, gdzie współtworzył artystyczną grupę „Znajomi Znad Morza”. Zajmuje się malarstwem i realizacją prac wideo. Laureat kilku konkursów. Jego prace znajdują się w zbiorach kilkunastu gdańskich muzeów. Swoje prace artysta zamieszcza też na stronie internetowej kopcewicz.com oraz w mediach społecznościowych.

Pracę nad rozprawą doktorską rozpoczął w 2019 roku na Akademii Sztuk Pięknych w Gdańsku (promotor: dr hab. Krzysztof Polkowski, profesor Akademii Sztuk Pięknych w Gdańsku). Tytuł rozprawy: „Fatalne zauroczenie – fetysz wizerunków współczesnej broni strzeleckiej. Poszukiwanie źródeł mocy obrazów współczesnego panoplium”.